z mojego archiwum (2)
dziś taki dzień, że lepiej nie włączać gazu nawet na podgrzanie wody na kawę... no chyba, że na poranną. jak to dobrze czasami zawekować coś w słoiczku. ta pasteryzowana botwinka czekała od początku lipca i doczekała się :). wystarczyło dorzucić to i owo, i apetyczna micha była gotowa do pożarcia. ... to był wyśmienity obiad.
lipcowa historia botwinki: pęczek botwinki oczyściłam z brzydkich listków, pokroiłam dość drobno i ugotowałam na półtwardo.
część botwinki ostudziłam i schłodziłam w lodówce na chłodnik.
botwinka po wymieszaniu z domowym jogurtem, pokrojonymi ogórkami małosolnymi, rzodkiewkami, dymką ze szczypiorem i koperkiem, z dodatkiem ząbka kiszonego czosnku, soli i pieprzu ziołowego została wstawiona do lodówki ... dałam jej godzinę na przegryzienie.
botwinkowy chłodnik, dobrze schłodzony ... wylądował w miseczce z jajkiem (oczywiście od szczęśliwych kur). na ponad 30 stopniowy upał to idealny obiad. chciałoby się zjeść dwie miseczki ... takie dobre...
zasłoiczkowana botwinka czekała do dziś w lodówce ... czyli po miesiącu "była powtórka z rozrywki"
Ten kolor jest przepiękny!
OdpowiedzUsuńdziękuję Panna Malwinna :)
Usuńuwielbiam kolorowe jedzenie... ale niestety bardzo pobudza apetyt i w tym jest problem ;)
i znów proszę o poprawne wklejenie banerka akcji :)
OdpowiedzUsuńzrobione :)
Usuń